wtorek, 11 grudnia 2012

witamczesciczolem


Jako że jest wyjątkowo ciepło na zewnątrz, należy zadbać, aby również było ciepło wewnątrz. Poświęcę parę chwil „komedii romantycznej”, terminowi najczęściej utożsamianemu z różem, kiczem, płaczem i cukrem (a może to tylko moje zboczenie). Łatwo wykrzyczeć, że komedie romantyczne to lipa i w ogóle do dupy, że dla kobiet, że wszystko z góry można przewidzieć i w ogóle do dupy. Komedia romantyczna nie umarła, kiedy Spencer Tracy i Katherine Hepburn zrobili ostatni film. W czasach współczesnych, owszem, trzeba przedrzeć się przez szambo. Anuż coś się znajdzie. Coś, co nie spowoduje u jednostki refleksji typu „mogłem poświęcić te 90 minut na odśnieżanie podjazdu”.

Myślę, że w miarę bezpiecznie można ten artykuł nazwać przewodnikiem po komediach romantycznych dla ludzi, którzy nie lubią komedii romantycznych. Albo i nie.

Żeby było trudniej postaram się nie wykroczyć poza ostatnie 30 lat osiągnięć kinematografii. Kolejność przypadkowa.

1. Green Card (Zielona karta), reż. Peter Weir (1990)





We wczesnym dzieciństwie utożsamiałem ten tytuł z „polsatową nudą”, czyli z czymś dumnie opisywanym w gazecie telewizyjnej jako „Komedia”, ale ani trochę śmiesznym. Tak na marginesie, dlaczego Gerard Depardieu gada po angielsku? Andie MacDowell? Nie lubię jej i jej kręconych włosów! Do diabła z L’oreal! Życzę im bankructwa!

Wróciłem do „Zielonej karty” w trakcie odkrywania dokonań Petera Weira. Od pierwszych kadrów wiadomo, że to nie jest produkcyjniak zaprojektowany przez grono marketingowych ekspertów. Reżyser lubi rytm i potrafi go właściwie zastosować (odsyłam do genialnej sceny zamykania drzwi od windy – wiem, że to mało powabna zachęta). Bohaterowie naszkicowani są na zasadzie kontrastów. Różnice między protagonistami nie charakteryzują się brutalnością (pomimo kilku oczywistości: Francuz umie gotować i lubi sobie zakurzyć). Wyobraźcie sobie, że nawet polubiłem Andie. Tworzy z Gerardem duet, w którym czuć zdrowy dystans, subtelny dystans, dystans, na który nie może sobie pozwolić na przykład Cameron Diaz i Ashton Kutcher. Po wierzchu historia Georges’a i Bronte wydaje się cienka i ulotna. To błędne wrażenie. Nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny nie jest pod żadnym względem bezpodstawna.

Nominacje:

BAFTA – Najlepszy scenariusz oryginalny – Peter Weir (1992)
Oscar – Najlepszy scenariusz oryginalny – Peter Weir (1991)
Złoty Glob – Najlepsza aktorka w komedii lub musicalu - Andie MacDowell (1991)

Nagrody:

Złoty Glob - Najlepszy aktor w komedii lub musicalu – Gerard Depardieu (1991)
Zloty Glob – Najlepsza komedia albo musical (1991)

2. High Fidelity (Przeboje i podboje), reż. Stephen Frears (2000)


Po pierwsze: żywiołowy i przesiąknięty geniuszem muzyki zespołów typu 13th Floor Elevators, Bow Wow Wow, czy The Roots. Po drugie: prawdopodobnie najbardziej pochłaniający film doskonałego brytyjskiego rzemieślnika, Stephena Frearsa. Po trzecie: tytuł, który ostatecznie przekonał mnie do Johna Cusacka (obok „Grosse Pointe Blank”).

Opowieśc należy do Roba, właściciela sklepu z winylami, który wspomina swoje najbardziej wybuchowe rozstania (coś w rodzaju TOP 5). Z różnymi konsekwencjami – zdarza się łamanie czwartej ściany, gdzieś na drugim planie szaleje Jack Black (wtedy jeszcze wślizgiwał się do przemysłu filmowego), pojawia się też siostra Johna, Joan Cusack, aby rzucić kilkoma „kurwami” i ukraść scenę. Nie jest to komedia romantyczna sensu stricte, ale romanse w niej występują. I dobry dowcip. I ten cwany sposób, w jaki John Cusack łączy frustrację i obsesję. I fakt, że bohater chciałby być redaktorem „Rolling Stone” w latach 1976-1979. Tak, też chciałbym poznać Davida Byrne’a.

Nominacje:

BAFTA – Najlepszy scenariusz adaptowany (2001)
Złote Globy – Najlepszy aktor w komedii lub musicalu – John Cusack (2001)
Chicago Film Critics Association – Najlepszy aktor drugoplanowy – Jack Black (2001)

3. Ghost Town, reż. David Koepp (2008)
“Nie jest prawdziwym dentystą. Prawdziwym aktorem też nie” mówi Ricky Gervais w windzie w trakcie kręcenia „Ghost Town”. Oto opowieść o aspołecznym stomatologu, który w trakcie kolonoskopii umiera na około siedem minut. Po wyjściu ze szpitala zaczyna widzieć martwych ludzi. Nie wiem jak z wami, ale zdawkowe opisy komedii Koeppa momentalnie zachęciły mnie do zapoznania się z powyższym tytułem.

Prawdziwa magia „Ghost Town” opiera się na luźnych scenach, w których Tea Leoni i Ricky Gervais budują swoje postaci na drodze improwizacji (zwykle Gervais mówi, a Leoni adekwatnie reaguje). Brytyjczyk słynie ze skłonności do niekontrolowanych wybuchów śmiechu na planie (potrafi jedno ujęcie powtarzać kilkudziesięciokrotnie). Jak w takich warunkach zbudować wiarygodną postać? Widocznie można. Pulchny komik dokonuje cudu – potwornego mizantropa zamienia w nieudolnego, ale ujmującego amanta. Przy tym utrzymuje tytuł mistrza niezręczności. Głównie dzięki niemu i subtelnej oprawie wizualnej film wyłamuje się z hollywoodzkich schematów. 
Nagrody:
Satellite – Najlepszy aktor w komedii lub musicalu – Ricky Gervais (2008)
Central Ohio Film Critics Association – Najlepszy film pominięty w nagrodach (2009)

Następna część artykułu za jakiś czas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz