Jako że jest wyjątkowo ciepło na zewnątrz, należy zadbać,
aby również było ciepło wewnątrz. Poświęcę parę chwil „komedii romantycznej”, terminowi
najczęściej utożsamianemu z różem, kiczem, płaczem i cukrem (a może to tylko
moje zboczenie). Łatwo wykrzyczeć, że komedie romantyczne to lipa i w ogóle do
dupy, że dla kobiet, że wszystko z góry można przewidzieć i w ogóle do dupy. Komedia
romantyczna nie umarła, kiedy Spencer Tracy i Katherine Hepburn zrobili ostatni
film. W czasach współczesnych, owszem, trzeba przedrzeć się przez szambo. Anuż
coś się znajdzie. Coś, co nie spowoduje u jednostki refleksji typu „mogłem
poświęcić te 90 minut na odśnieżanie podjazdu”.
Myślę, że w miarę bezpiecznie można ten artykuł nazwać
przewodnikiem po komediach romantycznych dla ludzi, którzy nie lubią komedii
romantycznych. Albo i nie.
Żeby było trudniej postaram się nie wykroczyć poza ostatnie
30 lat osiągnięć kinematografii. Kolejność przypadkowa.
1. Green Card (Zielona karta), reż. Peter Weir
(1990)
We wczesnym dzieciństwie utożsamiałem ten tytuł z „polsatową
nudą”, czyli z czymś dumnie opisywanym w gazecie telewizyjnej jako „Komedia”,
ale ani trochę śmiesznym. Tak na marginesie, dlaczego Gerard Depardieu gada po
angielsku? Andie MacDowell? Nie lubię jej i jej kręconych włosów! Do diabła z L’oreal!
Życzę im bankructwa!
Wróciłem do „Zielonej karty” w trakcie odkrywania dokonań Petera Weira. Od pierwszych kadrów wiadomo, że to nie jest
produkcyjniak zaprojektowany przez grono marketingowych ekspertów. Reżyser lubi
rytm i potrafi go właściwie zastosować (odsyłam do genialnej sceny zamykania
drzwi od windy – wiem, że to mało powabna zachęta). Bohaterowie naszkicowani są
na zasadzie kontrastów. Różnice między protagonistami nie charakteryzują się
brutalnością (pomimo kilku oczywistości: Francuz umie gotować i lubi sobie
zakurzyć). Wyobraźcie sobie, że nawet polubiłem Andie. Tworzy z Gerardem duet,
w którym czuć zdrowy dystans, subtelny dystans, dystans, na który nie może
sobie pozwolić na przykład Cameron Diaz i Ashton Kutcher. Po wierzchu historia
Georges’a i Bronte wydaje się cienka i ulotna. To błędne wrażenie. Nominacja do
Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny nie jest pod żadnym względem
bezpodstawna.
Nominacje:
BAFTA – Najlepszy scenariusz oryginalny – Peter Weir (1992)
Oscar – Najlepszy scenariusz oryginalny – Peter Weir (1991)
Złoty Glob – Najlepsza aktorka w komedii lub
musicalu - Andie MacDowell (1991)
Nagrody:
Złoty Glob
- Najlepszy aktor w komedii lub musicalu – Gerard Depardieu (1991)
Zloty Glob – Najlepsza komedia albo musical
(1991)
2. High Fidelity (Przeboje i podboje), reż. Stephen
Frears (2000)
Po pierwsze: żywiołowy i przesiąknięty geniuszem muzyki
zespołów typu 13th Floor Elevators, Bow Wow Wow, czy The Roots. Po drugie:
prawdopodobnie najbardziej pochłaniający film doskonałego brytyjskiego
rzemieślnika, Stephena Frearsa. Po trzecie: tytuł, który ostatecznie przekonał
mnie do Johna Cusacka (obok „Grosse Pointe Blank”).
Opowieśc należy do Roba, właściciela sklepu z winylami,
który wspomina swoje najbardziej wybuchowe rozstania (coś w rodzaju TOP 5). Z
różnymi konsekwencjami – zdarza się łamanie czwartej ściany, gdzieś na drugim planie
szaleje Jack Black (wtedy jeszcze wślizgiwał się do przemysłu filmowego), pojawia
się też siostra Johna, Joan Cusack, aby rzucić kilkoma „kurwami” i ukraść
scenę. Nie jest to komedia romantyczna sensu stricte, ale romanse w niej
występują. I dobry dowcip. I ten cwany sposób, w jaki John Cusack łączy
frustrację i obsesję. I fakt, że bohater chciałby być redaktorem „Rolling Stone”
w latach 1976-1979. Tak, też chciałbym poznać Davida Byrne’a.
Nominacje:
BAFTA – Najlepszy scenariusz adaptowany (2001)
Złote Globy – Najlepszy aktor w komedii lub musicalu –
John Cusack (2001)
Chicago
Film Critics Association – Najlepszy aktor drugoplanowy – Jack Black (2001)
3. Ghost Town, reż. David Koepp (2008)
“Nie jest prawdziwym dentystą.
Prawdziwym aktorem też nie” mówi Ricky Gervais w windzie w trakcie kręcenia „Ghost
Town”. Oto opowieść o aspołecznym stomatologu, który w trakcie kolonoskopii
umiera na około siedem minut. Po wyjściu ze szpitala zaczyna widzieć martwych
ludzi. Nie wiem jak z wami, ale zdawkowe opisy komedii Koeppa momentalnie
zachęciły mnie do zapoznania się z powyższym tytułem.
Prawdziwa magia „Ghost Town”
opiera się na luźnych scenach, w których Tea Leoni i Ricky Gervais budują swoje
postaci na drodze improwizacji (zwykle Gervais mówi, a Leoni adekwatnie
reaguje). Brytyjczyk słynie ze skłonności do niekontrolowanych wybuchów śmiechu na planie (potrafi jedno ujęcie powtarzać kilkudziesięciokrotnie). Jak w takich warunkach zbudować wiarygodną postać? Widocznie można. Pulchny komik dokonuje cudu –
potwornego mizantropa zamienia w nieudolnego, ale ujmującego amanta. Przy tym
utrzymuje tytuł mistrza niezręczności. Głównie dzięki niemu i subtelnej oprawie wizualnej film wyłamuje się z hollywoodzkich schematów.
Nagrody:
Satellite – Najlepszy aktor w komedii lub musicalu – Ricky Gervais
(2008)
Central
Ohio Film Critics Association – Najlepszy film pominięty w nagrodach (2009)
Następna część artykułu za jakiś czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz