Moje dotychczasowe zetknięcia z kinem irańskim zazwyczaj
kończyły się pozytywnym zaskoczeniem. Jako przykład mogą posłużyć dokonania
Farhadiego, czy Panahiego, które cechuje niecodzienna klarowność i prostota
narracji. Poprzez skierowanie obiektywu na kilka postaci dochodzi do ułożenia
obrazu sytuacji społeczno-obyczajowej, bez dosłowności i wysilania się na
zabiegi paradokumentalne. To przykład czystego, surowego kina pozbawionego zbędnego sztafażu. Nie mogę tego samego powiedzieć o „Czasie pijanych koni” Bahmana
Ghobadiego.
Ghobadi snuje opowieść o społeczności Kurdów w skali mikro i
makro. Skupia się jednocześnie na dramatycznych losach rodzeństwa
oraz zobrazowaniu tradycji i schematów zachowań wśród członków wspomnianej
zbiorowości. Fabuła posiada ogromny potencjał dramatyczny. Pięcioro dzieci
zostaje zmuszonych do przyspieszonego dorastania. Wcześnie tracą rodziców,
przez co muszą samodzielnie zarabiać na życie. Na dodatek jedno z nich (Madi)
cierpi na nieuleczalną chorobę, która wymaga stałej obserwacji. Chłopiec
posiada niewielkie szanse na przeżycie, ale jego bracia i siostry podejmują
wszelkie kroki, aby zatrzymać go przy sobie.
Zachowanie rodzeństwa uwidacznia charakterystyczny dla
dziecka optymizm. Są świadomi śmierci i ograniczeń wynikających z ich sytuacji
materialnej. Niejednokrotnie przekonują się o tym, że dobre intencje to
iluzoryczna cnota. Pomimo licznych przeszkód godzą się z losem, przyjmują obciążające
obowiązki, podejmują altruistyczne, aczkolwiek ryzykowne, decyzje. Ghobadi wie
doskonale, że kreowanie postaci w taki sposób ułatwia emocjonalny kontakt widza
z materią filmową. Szkoda, że nazbyt często ociera się o uczuciowy szantaż, przesycając
swój utwór obrazami zapłakanych dzieci.
Reżyser stosuje kilka interesujących zabiegów. Sprawdza
się między innymi wielogłosowy styl wypowiedzi. Narratorem jest Amaneh, młodsza
spośród dwóch dziewczynek, która opisuje rzeczywistość z rozbrajającą
szczerością. Fabułę opowiedziano jednak z perspektywy Ayouba, najstarszego chłopca,
który przejmuje funkcję głowy rodziny. Z kolei postacią centralną okazuje się Madi,
wokół którego obudowano główny wątek. Określony sposób opowiadania historii służy
urozmaiceniu formy, ale nie ma konkretnego uzasadnienia. Zniechęca także
wizualny język, który nie jest do końca spójny. Ujęcia o zacięciu dokumentalnym
wymieszano z prawie teatralnymi scenami dialogowymi (tutaj w szczególności zawodzi
aktorstwo dorosłych). Od czasu do czasu pojawiają się także poetyckie pejzaże,
gustownie skomponowane, ale gryzące się z dość surowym kluczem wizualnym.
Podsumowując, „Czas pijanych koni” potrafi autentycznie
wzruszyć. Efekt byłby jednak lepszy, gdyby wzruszenie nie miało związku z
ewidentną manipulacją.
3/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz