środa, 12 września 2012

kolejny tydzien malo do powiedzenia

Miałem pisać systematycznie, ale jak widać założenie w praktyce zupełnie się nie sprawdziło. Dzisiaj nawiążę do postu sprzed tygodnia i opiszę filmy obejrzane od tamtej pory (niestety albo stety tylko trzy nowe tytuły).

04.09 - 12.09.2012

Cafe de flore, reż. Jean-Marc Vallee




Po zręcznie wykonanej pod względem garderoby, fotografii i aktorstwa „Młodej Wiktorii” Jean-Marc Vallee wraca do ojczystego języka w „Cafe de flore”. Dzieło opisywane jest w niektórych źródłach jako „odyseja miłosna” podzielona między lata współczesne i sześćdziesiąte. To obraz dokonujący dokładnej wiwisekcji uczucia. Opowiada również o immanentnej sile muzyki (Cafe de flore to zarówno nazwa restauracji przy paryskim bulwarze Saint-Germain, jak i chwytliwa kompozycja). Można oskarżyć Vallee o zbyt natarczywe podejście do tematu lub o słaby motyw wiążący. Nie jest to jednak konieczne. O miłości ciężko mówić logicznie i bez odrobiny cukru. Plus za obsadzenie Vanessy Paradis i Helene Florent. 3,5/5

Dark Shadows (Mroczne cienie), reż. Tim Burton





Powinienem narzekać na Burtona? Nie wiem dlaczego, ale jego ostatnie próby reżyserskie są takie… zwyczajne. Gdyby nie obowiązkowa obecność Heleny Bonham Carter i Johnny’ego Deppa, ciężko byłoby poznać, czy Burton faktycznie odpowiada za produkcję „Dark Shadows”. Kogo winić? Scenarzystę? Nie jest to całkowita porażka. Gdzieniegdzie pojawia się dobry dowcip. Eva Green z powodzeniem używa swojego połowicznie hipnotyzującego i szaleńczego uroku. Czas generalnie mija szybko. Filmowi brakuje głównie jakiegokolwiek ciężaru – na poziomie emocjonalnym zawodzi, fabularnie nie zaskakuje. Na końcu pozostaje zlepkiem sprawdzonych motywów. 3/5

The Eye of the Storm, reż. Fred Schepisi

 

Miałem drobny problem z „The Eye of the Storm”. Cały czas zdawało mi się, że oglądam dramat nakręcony w stylu komediowym – szybkie cięcia, nieustanne oczekiwanie na puentę, przerysowany portret niemieckiej służącej. Przymykając oko na pojedyncze przypadki, Schepisi poprowadził aktorów doskonale. Geoffrey Rush, pomimo zepchnięcia na drugi plan, momentalnie wzbudza sympatię, traktuje swoją postać z  ogromnym dystansem. Judy Davis robi to, co umie najlepiej – po raz kolejny gra kobietę sfrustrowaną, która pod płaszczykiem dystyngowania i arogancji głęboko skrywa wrażliwość. Transformacja Charlotte Rampling w dużo starszą kobietę wyszła dość zgrabnie. Jej zmysł interpretacyjny również pozostaje bez zarzutu. Niestety, film wydaje się zbyt akademicki i niespójny.  3/5

Ukłon dla tych, co znają twórczość Husker Du i Sugar:




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz