Ted, reż. Seth MacFarlane
Wydaje się, że kolejny
produkt wyobraźni MacFarlane’a powstał tylko po to, żeby połechtać popkulturową
wrażliwość widza. Nabija się tutaj ze wszystkiego, co w ostatnim okresie było
popularne, dorzuca parę bezwstydnych dowcipów i okrasza całość bardzo brutalną
wersją slapsticku. W porządku, nie mam z tym problemu. Mimo to rozczarowałem
się brakiem rozczarowania. Zarówno pozytywnego, jak i negatywnego. Otrzymałem
wszystko, czego oczekiwałem. Może to zabrzmi nielogicznie, ale wątek główny
(przyjaźń między bohaterami) schodzi na drugi plan. Los Teda i Johna nie pochłonął
mojej uwagi. Flash Gordon, pląsający przed telewizorem Giovanni Ribisi i
narracja Patricka Stewarta – owszem. Lekkie jak opłatek, ale jako mało wyrafinowana rozrywka dość sycące. 3/5
Seediq Bale (Wojownicy tęczy), reż. Te-Sheng Wei
Prawie pięciogodzinny,
epicki kolos w reżyserii Te-Sheng Wei okazuje się sprawnym warsztatowo filmem
historycznym. I jednocześnie spartaczonym. Rytmiczna choreografia scen
batalistycznych została podminowana przez wyjątkowo słabe efekty specjalne,
wybuchy można porównać do grafiki kilkuletnich gier komputerowych. Twórcy
„Seediq Bale” są we własnym żywiole tylko przy kręceniu i montowaniu akcji.
Epizody wolniejsze zbyt często zakrawają o autoparodię, dialogi nasycono nadmierną
ilością niezgrabnych metafor. Niezamierzony uśmiech wzbudza także przerysowana
symbolika i sposób, w jakie zostały przedstawione rytuały klanów Seediq (jeżeli
faktycznie tak wyglądały, oddaję honor). Egzotyzm filmu dotyczy jedynie
terenów, na których osadzono akcję, w kwestii fabularnej pozostaje monotonnie
uniwersalny. Cóż, przynajmniej żadna z oponujących stron (ani tajwańscy
autochtoni, ani Japończycy) nie ulega demonizacji. 3/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz