piątek, 17 sierpnia 2012

bachelorette

Na dobry początek proszę wyrzucić z głowy tytuł "Druhny".






http://www.imdb.com/title/tt1920849/

'Bachelorette' (Wieczór panieński)

Ktoś w swojej recenzji wspomniał, że mamy do czynienia z „Wrednymi dziewczynami” po upływie 10 lat. Jakieś ziarno prawdy w tym tkwi, co nie oznacza, że od razu należy odrzucać prawdopodobieństwo obejrzenia czegoś zupełnie nowego. Owszem, nie pierwszy raz kobiety w granicach trzydziestki wciągają kokainę. Nie pierwszy raz są beztroskimi latawicami. Nie pierwszy raz słyszy się rozmowy przesycone bezwstydną ironią i jeszcze bardziej bezwstydne monologi. Zbiór tych wątków ubrany jest jednak w konwencję komedii weselnej, gatunku, który już wcześniej cierpiał na niestrawność (odsyłam do romantycznych opowiastek ze złotego okresu Julii Roberts), a ostatnio przeżywa rodzaj zmartwychwstania. Ostatnio także spopularyzowano wizerunek kobiety oparty na odebraniu widzowi wszelkich złudzeń (m.in. poprzez ukazanie defekacji do umywalki – z góry przepraszam za niekonsekwencję i nawiązanie do wcześniej wspomnianego tytułu). Co więc odróżnia „Wieczór panieński” od powszechnych nurtów w kinie popularnym? Film Leslye Headland osiągnął wyższy poziom świadomości – nikogo tu nie obchodzą przyzwyczajenia widowni, dzięki czemu otrzymujemy bezkompromisowy, dowcipny i przesycony żółcią komediodramat. Z drugiej strony, owa żółć dla niektórych może okazać się zbyt gorzka do przełknięcia.

Zaczyna się niewinnie – pod względem formy „Wieczór panieński” nijak odróżnia się od zwyczajnego poziomu produkcji hollywoodzkich. Obraz jest gładki i płynny, montaż rytmiczny, wszystko wskazuje na wysoki budżet produkcji. W pierwszym ujęciu pojawia się znajoma twarz, która zapewnie będzie odpowiadać za sukces kasowy. Mimo to szybko odkrywamy, co jest pod bezpieczną powłoką. Pocieszające jest to, że Headland  od razu przechodzi do konkretnego przedstawienia postaci, powstrzymuje się od wprowadzania skeczowości i nie ociąga się z rozpoczęciem opowieści. Wtedy dowiadujemy się, że oglądamy adaptację sztuki teatralnej.

Regan, Katie i Gena to przyjaciółki z czasów szkolnych. Becky to dziewczyna formalnie uznawana za część ich paczki, która poprzez tuszę mocno od niej odstaje. Becky dostaje propozycję zaręczyn od Dale’a. Przyjmuje ją i prosi koleżanki o to, aby zostały druhnami. Regan, Katie i Gena zgadzają się, mimo że ciężko im się pogodzić z faktem, że Becky będzie pierwszą mężatką z nich. Docierają w przeddzień wesela oczekując zabawy bez hamulców moralnych. Ich brak ostrożności doprowadza do licznych nieporozumień.

Fabuła brzmi niewinnie, ale to tylko kolejna z bezpiecznych powłok. Tajemny arsenał „Wieczoru panieńskiego” stanowią obsada i dialogi. Kirsten Dunst, aktualnie przeżywająca renesans własnej kariery, która odżyła po dobraniu paru wymagających i kontrowersyjnych ról (jej dobra passa zaczęła się od thrillera „Wszystko, co dobre”, gdzie dojrzale zinterpretowała postać kobiety zdominowanej przez niestabilnego mężczyznę). Regan to jej kolejna wybitna kreacja po „Melancholii”. Sposoby, w jaki akcentuje wyrazy, jak błyskotliwie wyraża frustrację poprzez gestykulację i mimikę twarzy, mają elektryzujący efekt. Postać Regan, jako najbardziej władcza i bezlitosna, rzuca cień na przebieg wydarzeń, wszystko wydaje się być podsycone jej wściekłością, pragnieniem kontroli. Mimo tego nie staje się jedynie ambitnym potworkiem po Princeton, Dunst jest nieocenionym ogniwem, które nadaje jej ludzkość i wzbudza sympatię lub coś, co przypomina sympatię (tolerancję?). Dokonuje tego bez nadmiernego wysiłku albo doskonale tą łatwość ukrywa. Jeżeli ktoś pamięta mało żywotny serial amerykańskiej stacji Starz „Party Down”, mam dobrą wiadomość. W „Wieczorze panieńskim” dużą rolę odgrywa romans między Lizzy Caplan i Adamem Scottem. Ten sam, boleśnie realistyczny i niszczący romans. Oboje jako aktorzy potrafią momentalnie nawiązywać kontakt z publicznością na zasadzie empatii. Caplan nie jest aktorką o szalenie zróżnicowanym emploi, ale jej sarkastyczne, ignoranckie i wyluzowane „ja” do dziś pozostaje niezawodne, a dzięki scenariuszowi Headland może się bezgranicznie wyżyć. „Wieczór panieński” jest także kolejnym filmem, który udowadnia zmysł komediowy Isli Fisher. Zaćpana, otępiała i nieporadna Katie to paradoksalnie najzabawniejsza i najsmutniejsza rola w scenariuszu. Fisher perfekcyjnie stwarza portret kobiety na wpół świadomej swojej głupoty i nieustannie popadającej w skrajności.

Po pierwsze, Headland w „Wieczorze panieńskim” pokazuje, że ma talent do pisania cierpkiego i inteligentnego dialogu. Z drugiej strony nie stara się sprawiać wrażenia nadmiernej finezyjności, czasem posuwa się do bardziej pikantnych metod, jak w przypadku monologu Geny o skali intensywności seksu oralnego. Na ogół scenariusz wydaje się wyważony, choć ma kilka wad. Może to być spowodowane nadmiernym stężeniem okrucieństwa stosowanego przez bohaterów. Sympatia wobec nich jest odczuwalna jedynie w śladowych ilościach. Tak naprawdę los postaci pozostaje widzowi zupełnie obojętny pomimo pojedynczych sytuacji, w których powinniśmy im współczuć (pojawia się m.in. motyw aborcji). Nie pomaga też hollywoodzki „blask”, oprawa wizualna wydaje się zbyt atrakcyjna w zestawieniem z surowością materiału.

„Wieczoru panieńskiego” nie można nazwać dziełem ambitnym. Leslye Headland wyzbywa się ambicji w specyficzny sposób – jej jedyną misją staje się opowiedzenie historii. Nie pragnie wzruszyć publiczności. W przypadku humoru kieruje się bardziej w stronę absurdu, niż przesady. Nie dotyczy to jedynie pani reżyser, mówię tu także o jej obsadzie. Wszystkim towarzyszy nietypowa lekkość. Można to zobrazować na przykładzie dialogu – jeśli sprawia wrażenie zagmatwanego, bądź nienaturalnego, ale w ustach aktora brzmi naturalnie. Wtedy cel zostaje osiągnięty.

3,5/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz