piątek, 22 lutego 2013

animacja

Od razu przyznaje się do tego, że w kategorii zeszłorocznych filmów animowanych byłem dość leniwym widzem. Obejrzałem tylko siedem tytułów, więc bezproblemowo wyselekcjonowałem czołową szóstkę. Jedyną produkcją, która nie zasiądzie w świętym gronie wyróżnionych jest "Merida Waleczna".

6. The Pirates! Band of Misfits (Peter Lord, Jeff Newitt)
Wytwórnię Aardman od zawsze traktowałem z szacunkiem. Dzięki specjalistom od plastelinowych figurek mogę wracać pamięcią do licznych tytułów kojarzonych ekskluzywnie z dzieciństwem - chodzi o krótkometrażówki z Wallace'em i Gromitem. "Piratów" niestety musiałem umieścić na jednej z niższych lokat, co nie oznacza, że to produkt drugiej świeżości. Aktorzy są zaskakująco dobrze dopasowani. Hugh Grant jakimś cudem się nie jąka! Martin Freeman gra postać, w której zawsze bezbłędnie się sprawdza - głos rozsądku pośród zgrai wariatów i nieudaczników. Nadal jednak odczuwam rozczarowanie - większość dowcipów opiera się na nierównych slapstickowych scenkach, a scenariusz wykorzystuje oczywiste rozwiązania fabularne. Dlaczego tak się stało? Karol Darwin zostaje pozbawiony krzty męskości. Królowa Wiktoria tymczasem objawia się jako niepoprawny mięsożerca i mistrz walki wręcz. Pomysły nie są wcale złe. Być może problem leży w nadmiernej ekscentryczności? Sam nie potrafię na to odpowiedzieć. 

5. Frankenweenie (Tim Burton)
Po raz kolejny niższe miejsce na liście nie świadczy o podrzędnej jakości produktu. "Frankenweenie" to naprawdę świetnie zrealizowany projekt. Burton dokonał wielu genialnych wyborów. Obsadził aktorów, z którymi wcześniej miał okazję współpracować, co nie jest wcale oznaką lenistwa, czy zmęczenia. Martin Landau, Catherine O'Hara, czy Winona Ryder - każdy z nich z niezwykłą trafnością charakteryzuje dziwaczne postaci i gwarantują, że na długo pozostaną widzowi w pamięci. Animacja kukiełek również jest bezbłędna, akcja natomiast toczy się błyskawicznie i eksploduje w trzecim akcie, w którym Burton z dziecięcym entuzjazmem bawi się elementami makabry i aluzjami do klasycznego horroru. Mimo to zauważyłem dwa frustrujące elementy. Pierwszym są niepotrzebne, przesłodzone wtrącenia (np. pies wdzięczący się do swojego właściciela), które w żadnym stopniu nie pogłębiają stosunków między bohaterami. Za drugą wadę uznaję muzykę Danny'ego Elfmana, przypominającą sklejkę sprawdzonych motywów z poprzednich produkcji Burtona.

4. Paranorman (Chris Butler, Sam Fell)
Największą zaletą "Paranormana" jest śmiałość w odwracaniu schematów fabularnych. Butler i Fell wyciągają ciekawe wnioski dotyczące zachowania tłumu w kontakcie z niewytłumaczalnymi zjawiskami, nie zarysowują też jasnego podziału na dobro i zło. Bohaterami tej nietypowo przemyślanej fabuły są archetypy, kojarzące się z kinem skierowanym do najmłodszej publiczności. Stereotypowe postaci zostają jednak inaczej nakreślone, są traktowane z dystansem, bezlitośnie obnaża się ich głupotę, uprzedzenia. "Paranorman" zahacza także o kwestie tożsamości seksualnej i społecznej akceptacji. Twórcy nie mogą więc narzekać na deficyt wyobraźni, czy odwagi.

3. Wreck-it-Ralph (Rich Moore)
"Ralph Demolka" to film, który będę przez długi czas utożsamiał z beztroską i czystą, bezpieczną zabawą. Pod względem humoru nie było niespodzianek, dowcipy można przewidzieć z niezwykłą łatwością. Skrzeczący głos Sary Silverman również stanowi swoistą przeszkodę. Pomińmy jednak drobne niedogodności. Animacja Richa Moore'a wyróżnia się entuzjazmem i energią, które momentalnie udzielają się publiczności, zwłaszcza tej, która pozytywnie wspomina wizyty w salonach gier i spędzanie mnóstwa wolnego czasu na platformówkach i wirtualnych wyścigach. 

2. Alois Nebel (Tomas Lunak)
Oto jedyny tytuł przeznaczony wyłącznie dla widowni dojrzałej. Atmosfera w spowitym mrokiem obrazie Tomasa Lunaka jest gęsta niczym smoła, narrację wypełniono po brzegi sugestiami i niedopowiedzeniami. Animacja zaciera granice z rzeczywistośc. Wykorzystano podobną technikę wizualną do tej z "A Scanner Darkly" Richarda Linklatera, w której aktorzy użyczają mimikę twarzy i gestykulację swoim bohaterom. Dzięki nieśpiesznemu opowiadaniu widz przywiązuje się do postaci. Twórcy umożliwiają dokładną obserwację sylwetek oraz stopniowo zapoznają publiczność z kondycją psychiczną Aloisa i otaczających go ludzi. To fascynująca, hipnotyzująca podróż.

1. Le tableau (Jean-Francois Laguionie)
W przypadku "Le tableau" pochłonęła mnie sama koncepcja postaci wychodzących poza ramy obrazu i poruszających się po świecie kompozycji plastycznych. Laguionie tworzy na potrzeby filmu mikrokosmos. Ożywia dzieło sztuki, skupiając się na uduchowieniu elementów technicznych związanych z procesem twórczym artysty. Jego pomysły okazują się dosyć proste, ale bardzo trafne i przekonujące. Wprowadza między innymi podział klasowy na bazgroły, jednostki niedokończone i te wykończone w stu procentach. Następnie normuje relacje między nimi, tworząc miniaturę systemu politycznego opartego na niesprawiedliwości społecznej. Nie będę jednak się rozwodzić nad aspektem znaczeniowym. "Le tableau" to przede wszystkim majstersztyk wizualny, w którym widać echa osiągnięć malarstwa awangardowego. Laguionie wydaje się być pod ogromnym wpływem takich twórców, jak Matisse, czy Modigliani. Wszystkie nurty łączy w jeden spójny, sensowny pływ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz